– Podobnie w Maroku, gdzie podano nam głowę barana na talerzu – opowiada Dominik. Dla wyjaśnienia dodaje po chwili, że była to czaszka, z której skrupulatnie zeskrobywał resztki mięsa, a Jola na spodzie swojego talerza znalazła baranie oko.
Za równie chudą jak koza, kurę w Mauretanii trzeba zapłacić słono, bo aż 10 euro. Jedynie, co smaczne i dobre, to frytki. Lepsze niż w McDonaldzie – dodaje z uśmiechem Dominik.
Afryka ceny podniosła do poziomu europejskiego, ale po ścianach pokoju hotelowego za 70 euro za noc, nadal chodzą karaluchy i jaszczurki, a za bagietkę i masło na śniadanie trzeba zapłacić dodatkowe 10 euro.
Malaryjskie koszmary
Nic złapali żadnych afrykańskich chorób, ale leki przeciwmalaryczne wspominają z trwogą. Zdecydowali się na lariam. który w Polsce j;est niedostępny, i dostać go można jedynie dzięki zleceniu importu indywidualnego, czekając dwa tygodnie. Już w Czechach można zaopatrzyć się w lek bez problemu, płacąc 180 zł za opakowanie.
– Na ulotce napisano wyraźnie, że specyfik może powodować zmiany w mózgu. Malaria wygrała ze zdrowym rozsądkiem i raz w tygodniu po zażyciu tabletki przeżywaliśmy koszmary senne – mówi Jola. – Potem ze strachu przed kolejnymi dziwnymi snami obfitującymi w zwłoki, trupy, gonitwy i walki, czuwaliśmy całą noc.
– Ciężkich nocy było 9, dokładnie tyle ile tabletek – opowiada Jola. – Spotkaliśmy po drodze studentów medycyny, którzy zabezpieczali się przed malarią, ale w nieco inny sposób. Byli ubrani od stóp do głów, odsłaniając jedynie oczy, ponieważ doxycylina, którą zażywali, powoduje ostre reakcje skóry na słońce – dodaje Dominik. Tak źle i tak niedobrze. Ważne, że obyło się bez malarii.
Już niedaleko
Aglomeracyjny Dakar nic zrobił wrażenia na załodze „Cienkiego”. Był raczej symbolicznym punktem docelowym jak w rajdzie Paryż – Dakar, pozbawionym niestety ducha Afryki. Od niego rozpoczął się kolejny etap podróży, czyli powrót. Jola, dzięki opieszałym pogranicznikom, zaliczyła podczas niego kąpiel w rzece Senegal, próbując zdążyć na odpływający, już ostatni tego dnia, prom.
Drogi nierzadko nie różniły się od polskich. Wieczorne rzeczki drążyły poprzeczne koleiny w pomarańczowej glinianej nawierzchni. Unoszący się osad wtapiał się w karoserię pod wpływem 39-stopniowego upału, który nie ustawał czasem nawet do godziny 22.
– „Cienki” mruczał czysto basem, i wtedy głaskaliśmy go, tłumacząc, że paliwko niedaleko – mówi Jola.
Serce dla auta
Samochód nie narzekał na wysoką temperaturę, która w Mali w godzinach popołudniowych sięgała 53 stopni Celsjusza, ale zdecydowanie lepiej czuł się gdy nie było zbyt wilgotna. Podobnie za wilgocią nie przepada jego kierowca Dominik, który przejechał prawie cała trasę bez zmiennika. Jola lepiej czuje się w roli pasażera i pilota, więc za sterem siadała bardzo rzadko. Pojadą na pewnó dalej i nie pozbędą się „Cienkiego”, który po pobycie w serwisie znów wjedzie na drogi.
– Pewien Senegalczyk proponował nam za niego sporą sumę, ale za takie przywiązanie i emocje nie ma ceny – kończy Jola.