Dzień Niepodległości Polski w Dubbo
Jedenastego listopada, tysiąc dziewięćset osiemnastego roku, o godzinie jedenastej, w Paryżu, podpisano rozejm, kończący Wielką Wojnę. 11.11.11 stało się symbolem i przestrogą przed okropnościami, jakimi była I Wojna Światowa. Anglosasi bardzo oficjalnie obchodzą tę rocznicę. 11 listopada, o godzinie 11 zamiera życie. To minuta poświęcona pamięci poległych. Potem wieńce w Mauzoleach Pamięci i przemarsze różnych formacji kombatanckich, ulicami miast, a każdy prawie człowiek, w butonierce, ma wpięty symbol – czerwony mak – na pamiątkę tych okropnych rzezi na polach, gdzie odbywały się bitwy Wielkiej Wojny. Po bitwach, trwających wiele miesięcy, pozostawało: niebo, czarna, zorana przez pociski ziemia i czerwone maki – symbol ciągłości życia.
Ale my Polacy wiemy, że najczerwieńsze maki, są te, które wzrosły z polskiej krwi, jakieś dwadzieścia pięć lat później, na włoskiej ziemi, pod Monte Cassino.
Jedenastego listopada i my, Polacy, mamy swoje, święto. Świętujemy Dzień Niepodległości Polski.
Obchody naszego Święta, te w Polsce, ograniczają się, może z powodu dość podłej pogody, do złożenia wińców na Grobie Nieznanego Żołnierza, przemówienia Prezydenta Rzeczpospolitej Polski i defilady wojskowej. Wszystko w Warszawie.
My emigranci z Polski, Ci dobrowolni, i Ci wygnani, napotykamy na istotne problemy, z obchodami naszego Święta. Aussieki znają, z imienia i nazwiska, każdego swego poległego żołnierza, wiedzą nawet ile australijskich koni poległo w we wszelkich wojnach, prowadzonych przez Australię. W związku z tym nie ma grobów nieznanego żołnierza. Prezydenta też jest niewygodnie słuchać, bo przemawia, kiedy u nas, w Australii, jest głęboka noc. Z braku polskich sił zbrojnych nie możemy też zorganizować sobie defilady. Ale przecież nie opuszczamy rąk.
Polska, to ponad tysiąc lat tradycji a jedną z najstarszych i najwspanialszych polskich tradycji, jest tradycja biesiadowania a ta z kolei, nie może obejść się bez wznoszenia toastów.
W ostatnich czasach a myślę tu o czasach po II wojnie światowej, polskie toasty zostały, z różnych powodów, mocno ograniczone, do „sto lat” czy „na zdrowie”. Pamiętam jeden dłuższy, jeszcze z czasów studenckich, „za flotę sowiecką – do dna!”, ale to skończyło się stanem wojennym.
Dzisiaj korzystając z okazji chciałbym przypomnieć Wam, nam, chyba najpiękniejszy, polski toast. Najpiękniejszy, bo polski a polski, bo najpiękniejszy. Dlaczego akurat ten? Ano wspominają o nim zagraniczni historycy, piszący o Polsce, wspomina o nim Adam Mickiewicz, wspominam więc i ja, bo to wyjątkowy toast.
Proszę mi pozwolić cofnąć się w czasie, dzięki czemu będę mógł wykazać, jak głęboko w dzieje sięgają nasze, polskie, tradycje.
Dzisiaj wiemy, że państwo Polan istniało już w IX wieku, lecz bardziej pamiętamy wydarzenia z drugiej połowy X wieku, kiedy to pogański Książę Polan, Mieszko, postanowił ochrzcić się i wziąć sobie za żonkę, od kilku pokoleń chrześcijańską księżniczkę, Dobrawę. Chrześcijańskie wesele nie może odbyć się bez biesiady a ta, jak wiemy, nie może odbyć się bez wznoszenia toastów. Jestem przekonany, że wtedy, Książę Mieszko, wznosił ów toast, może nawet nie po raz pierwszy w naszej historii.
A historia kołem się toczy i drugi, dla Polski przełomowy jej moment, jest bliźniaczo podobny do pierwszego a miał miejsce w drugiej połowie XIV wieku.
Od pokoleń chrześcijańska, z rodu Andegawenów, Królowa Polski, święta Jadwiga, podpisała układ w Krewie, na mocy którego, wzięła za męża, pogańskiego, Księcia Litwy, Jogailę. Przed ślubem, na chrzcie, nadano mu imię Władysław.
My już wiemy, że chrześcijańskie wesele, jak i tak doniosłe wydarzenie, jakim była Unia personalna Królestwa Polski i Wielkiego Księstwa Litwy, nie mogły obyć się bez uczty a ta z kolei bez toastów. To jasne. Było bardzo wiele powodów do wznoszenia toastu o którym piszę.
Trzeci i już ostatni, o którym chcę tu wspomnieć, przełom, w naszej historii, miał miejsce w drugiej połowie XVI wieku. Tym razem nastąpiła cała seria wydarzeń.
Polską Kurlandię zaatakowali Rosjanie. Na odsiecz ruszyły, pod wodzą Wielkiego Księcia Litwy, wojska litewskie. Szybko okazało się, że sami nie dadzą rady, więc Król Polski, Wielki Książę Litewski, wezwał na pomoc wojska koronne. Na sam ich widok, Rosjanom, że tak powiem, agresja minęła i rozpoczęli negocjacje o pokój. Łatwo sobie też wyobrazić, co robi wojsko w obozie, kiedy nie bije się. Ale nic z tych rzeczy, o których myślicie. Nie zmarnowano tego czasu. Polska szlachta z, wtedy jeszcze nie było na Litwie szlachty, tylko bojarzy, z litewskimi bojarami, uzgodniła, że Polskę i Litwę więcej łączy niż dzieli i dobrze by było, powołać do życia wspólne państwo.
Wiadomo było, że król Zygmunt August, umrze bezpotomnie. To znaczy, On miał bardzo wielu, naturalnych, potomków, głównie córki, ale też miał dwóch, naturalnych, synów. Problem polegał jednak na tym, że matki tych synów miały mężów a nie był tymi mężami król, więc w żaden sposób nie można było ich uznać za synów królewskich.
Zawarto pokój i wojska poinformowały króla o swych pragnieniach. Królowi bardzo spodobał się projekt i energicznie przystąpił do jego realizacji. Jeszcze za życia Zygmunta Augusta podpisano Unię Lubelską, na mocy której, po śmierci ostatniego z Jagiellonów, zostanie powołana do życia Rzeczpospolita Obojga Narodów. I tak się stało.
Radość z powstania nowego państwa objawiała się ucztami a te z kolei, jak wiemy, nie mogły obejść się bez toastów. Toast, o którym tu piszę, był zapewne pierwszy, rozpoczynający ucztę, najważniejszy i ostatni, kończący biesiadę.
Od tego momentu, już bez wątpliwości, wiemy, że ów toast był wznoszony na porządku dziennym. Świadczą o tym pamiętniki z tamtych czasów, choćby pułkownika królewskiej chorągwi jazdy, pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej, Jana Chryzostoma Paska, który przybliża nam tak dobrze i dzisiaj znane fakty o tym, że gdzie spotyka się dwóch Polaków, tam są trzy zdania a co dopiero, kiedy zejdzie się do kupy więcej niż dwóch Polaków? Bardzo łatwo mogłoby dojść, w takim razie, do kłótni czy innej siekaniny na szable. Gospodarz, kiedy zauważył, że atmosfera uczty zagęszcza się, wstawał i prosił o głos. Kiedy robiło się cicho, gospodarz wznosił toast, który pacyfikował nastroje, łagodził obyczaje i odwracał uwagę biesiadników od swarów a kierował ją w stronę powszechnych pragnień, do których nie wszyscy chcą się przyznać, nawet, przed samymi sobą. Gospodarz wstawał, wznosił kielich i wołał: KOCHAJMY SIĘ!
Tak prawdę powiedziawszy, to nie spodziewałem się komentarzy.
Chyba brakuje opcji odpowiedzi na komentarz, w takim razie po kolei.
1. Dubbo nie takie malutkie. 40 000 ludzi, to wielkie miasto na warunki Aussielandii a Polacy niezorganizowani, bo można nas na palcach jednej ręki policzyć. Może dlatego tak to dobrze wygląda. W miasteczkach, liczących sobie 3 500 mieszkańców, jest kilka salonów samochodowych a lokalna prasa jest grubości gazety wybiórczej w wojewódzkim mieście w Polsce. Teraz wyobraźcie sobie jak mamy w Dubbo. Np. 5 (pięć) supermarketów i to dużych, z samoobsługowymi kasami!
2. Aussieki zupełnie inaczej świętują niż my Polacy, więc uznaliśmy, że na naukę nigdy nie jest za późno. Z toastami bardziej mi chodziło o historię, ale najwidoczniej muszę jeszcze popracować nad jasnością wypowiedzi, co zupełnie słusznie, jak się okazuje, wypomina mi moja lepsza połowa. W każdym razie, każdy powód, żeby się napić jest dobry!
3. Jeździmy objazdami. Czasami jest to 1 500 km a czasem tylko 500.