Wspominam tu o tych wydarzeniach nie bez kozery bo i my mamy na tym polu, niejakie sukcesy, o czym niżej.
Nie mogąc zorganizować defilady wojskowej, no i kto by był zainteresowany taką defiladą? zaproponowaliśmy coś w rodzaju defilady. Z okazji Polskiego Dnia Niepodległości zaprosiliśmy wszystkich chętnych, do zatańczenia z nami polskiego, narodowego tańca, jakim jest Polonez. Warunki uczestnictwa opublikowaliśmy w zaproszeniu a nasza nadworna tancerka, Ada, przygotowała szczegółowe instrukcje, dotyczące nauki Poloneza, uwzględniając wszelkie ograniczenia, na przykład, organiczny brak szabel wśród Aussieków. W kontaktach z potencjalnymi uczestnikami prosiliśmy panów o sarmackie wąsy.
Ponadto przygotowaliśmy troszkę polskiego jedzenia, które jak wiemy, zawsze stanowi nie byle jaką atrakcję.
Na stole znalazł się też polski „chleb”, „wypiekany” w Polmosie, pod postaciami: wiśniówki, miodówki, żubrówki i wyborowej.
Goście przybyli punktualnie. Kilku panów wystrojonych w odpowiednie, do tańca, wąsy a wszyscy w wielką życzliwość dla pomysłu i pełni zapału do nauki.
Po szybkiej zbiórce i zagospodarowaniu przyniesionych wiktuałów, w celu lepszej komunikacji, pomiędzy uczestnikami zabawy, nadaliśmy prawem kaduka, nowe, polskie imiona, żeby nasi Goście lepiej poczuli polską atmosferę.
Nadawanie imion dało nam przedsmak tego, co nas jeszcze tego dnia czekało. Poprosiliśmy, wszystkich nowo nazwanych, do uczestnictwa w oficjalnie przewidzianych obchodach – zabawie Dnia Niepodległości Polski, nazwanego przeze mnie 11.11.11,30.Towarzystwo ochoczo ruszyło przed dom, kiedy nagle rozległ się okrzyk protestu.
To Cheryl protestowa i zwracała powszechną uwagę, na niestosowność naszego zachowania.
Państwo Shmyth, Charyl i Shane, to ich synkowie występują zawsze w polskich koszulkach, od pierwszych dni naszego pobytu w Australii, ćwiczyli się w polskich obyczajach. Odbyliśmy już niejedną i nie dwie biesiady, więc zdążyli, jak się okazało, nasiąknąć tą właściwą, polską atmosferą i bardzo dobrze wiedzą co jest ważne, żeby było prawdziwie, po polsku.
Kiedy już wszyscy zwrócili się do Cheryl z pytaniem: O co chodzi? Ta zakomunikowała.
– Jeżeli ma być prawdziwie, po polsku, to najpierw musimy wypić po jednym.
Odpowiedzią, na uwagę Cheryl, był aplauz. Byliśmy, rzecz jasna, przygotowani na takie dictum, więc kieliszki poszły w ruch, po czym tak podrasowani wzięliśmy się, to znaczy Adzik się wziął, ze swoim tanecznym partnerem, Lesem i jego żoną Karyn, jako profesjonaliści od tańca, za instruktaż. Poszło nadzwyczaj sprawnie. Przy dźwiękach Poloneza „Pożegnanie ojczyzny” Michała Ogińskiego, odtańczyliśmy to czego tak dobrze nauczyliśmy się. Nawet ja zostałem przymuszony do pląsów i z tego powodu nie zostało zrobione ani jedno zdjęcie.
Po oficjalnej części obchodów Polskiego Dnia Niepodległości przystąpiliśmy do konsumpcji tego, co zostało przygotowane i dostarczone, przez naszych fantastycznych Gości.
Honorów domu, przy BBQ, podjął się, nasz przyjaciel z Sydney, Piotr, zwany Feniksem bez s (Chłopaki nie płaczą) a gwoździem programu, okazały się być, tym razem bigosu nie było, placki ziemniaczane.
Po biesiadzie zaobserwowaliśmy z Małżonką, wśród naszych Gości, cechy jakby niezadowolenia i zanim zdążyliśmy zareagować, podniósł się regularny protest.
Głośno domagano się ponownego odtańczenia Poloneza, ale tym razem chciano tak długo tańczyć aż wszyscy chętni zrobią sobie zdjęcia, tak na zmianę. Było nam bardzo przyjemnie z powodu gwałtowności tego protestu i oczywiście natychmiast ulegliśmy przemocy psychicznej, bo fizycznej nikt nie stosował. Polonez ponownie popłyną z głośników a tancerze, po kolei wymieniali się i robili sobie zdjęcia. Na koniec poprosiliśmy wszystkich do wspólnego portretowego zdjęcia.
Na tym, w zasadzie, zakończyliśmy oficjalne obchody Dnia Niepodległości Polski w Dubbo, ale jeszcze do zmroku a w Australii mamy teraz lato, trwało dojadanie „chleba”, o który pytano, skąd go mamy i czy jest dostępny w Dubbo, dopijano kawę, unicestwiano ciasta i co tam jeszcze było.
W czasie nieoficjalnej już części obchodów Polskiego Dnia Niepodległości położyliśmy na stole zeszyt nazwany „Księga Gości”.
Po analizie dobrowolnych, innych nie było, wpisów, okazuje się, że Dzień Niepodległości Polski, 11.11.11,30 wejdzie w krew mieszkańcom Dubbo, o ile czegoś nie popsujemy.
Tak prawdę powiedziawszy, to nie spodziewałem się komentarzy.
Chyba brakuje opcji odpowiedzi na komentarz, w takim razie po kolei.
1. Dubbo nie takie malutkie. 40 000 ludzi, to wielkie miasto na warunki Aussielandii a Polacy niezorganizowani, bo można nas na palcach jednej ręki policzyć. Może dlatego tak to dobrze wygląda. W miasteczkach, liczących sobie 3 500 mieszkańców, jest kilka salonów samochodowych a lokalna prasa jest grubości gazety wybiórczej w wojewódzkim mieście w Polsce. Teraz wyobraźcie sobie jak mamy w Dubbo. Np. 5 (pięć) supermarketów i to dużych, z samoobsługowymi kasami!
2. Aussieki zupełnie inaczej świętują niż my Polacy, więc uznaliśmy, że na naukę nigdy nie jest za późno. Z toastami bardziej mi chodziło o historię, ale najwidoczniej muszę jeszcze popracować nad jasnością wypowiedzi, co zupełnie słusznie, jak się okazuje, wypomina mi moja lepsza połowa. W każdym razie, każdy powód, żeby się napić jest dobry!
3. Jeździmy objazdami. Czasami jest to 1 500 km a czasem tylko 500.